Wstałam o 6:35, naszykowałam się do szkoły. Moja mama pojechała. 10 minut później wyszłam przed dom, aby wyciągnąć rower z garażu. I co? Jak zobaczyłam tą pogodę, powiedziałam sobie: "pierdolę, nigdzie nie idę". Wróciłam do domu. Włączyłam telewizor, zjadłam śniadanie. Położyłam się. Następnie spojrzałam na zegarek. 8:20. Myślę: "dobra, idę na drugą lekcję". Wyszłam z domu i się załamałam. "Spoko, nie dajecie ładnej pogody to nie, zostaję w domu". Wróciłam, włączyłam komputer i modlę się, żeby nikt do 11:30 nie przyjechał do domu. Ogólnie to jest słabo u mnie, a teraz będzie jeszcze ciężej. Potrzebuję wakacji, chcę stąd wyjechać, może być już nawet do cioci, przeżyję. A najbardziej chcę Hiszpanii, innej rzeczywistości. Powoli umiera moja wiara w ludzi. Chamstwo, zdzierstwo, kurestwo. I nic więcej. Cieszę się jedynie z tego, że mam wspaniałą rodzinę i przyjaciół. I Wojtka, jakby inaczej. Przyjedź już, przytul mnie, potrzebuję tego! Chcę zaciągnąć się Twoim zapachem, nabrać go w płuca, zamknąć oczy i odpłynąć, zniknąć stąd. W Twoich ramionach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz